Raz, dwa, trzy, cztery.
Człowiek żył tysiące lat.
Pięć, sześć, siedem, osiem
I zaludniał cały świat.
Dziewięć, dziesięć, jedenaście.
Zajął łąki, góry, lasy.
Na dwanaście, na trzynaście.
Zdeptał, stłamsił, inne rasy.
Na czternaście, na piętnaście.
Wnet golemy sobie zrobił.
Na szesnaście, siedemnaście.
Wszystkie stwory całkiem pobił.
Osiemnaście, dziewiętnaście.
Bóg się wreszcie zorientował.
Rzekł dwadzieścia! Śmierć trza wołać.
Moja pani bladolica
Człowiek nam za bardzo kica.
Żyje piękny, długo młody,
ciągle innym rzuca kłody.
Czas nauczyć go szacunku,
nim narobi nam frasunku.
Gdy sam zajmie cały świat,
Ja nie będę wielce rad.
Mój ty Boże, jednym słowem
ja wypełnią twoją wolę.
Ześlę na nich obłok czarny,
wszystkich starców los już marny.
Wezmę wszystkich ich ze sobą,
poprowadzę moją drogą.
Gdy kto skończy latek sto,
poprowadzę ja go w mrok.
Człowiek odtąd krócej żyje,
więcej je i więcej pije.
Śmierć wciąż szczerzy swoje kły.
Patrz, następny będziesz ty!