Noc przesilenia, dzieją się rzeczy dziwne lub brzemienne w skutki. Nawet jeśli taka noc przebiega spokojnie i wydawać się może że nic takiego się nie wydarzyło, nie dajcie się temu wrażeniu zwieść. To oznacza li tylko, że wasze oczy były zbyt ślepe, a wasze uszy zbyt głuche, wasze ręce leżały zbędne wzdłuż waszego ciała, kiedy spaliście, zamiast czuwać.
W jedną z takich nocy, w wielkim domu we wsi Cog, urodził się chłopiec. Nikt nie radował się jego przyjściem na świat. Jego ojciec, dojrzały mężczyzna, liczył sobie wtedy już 497 lat i miał już 38 synów. Nie potrzebował kolejnego, nie miał nic, co mógłby mu podarować. Całą majętność rozdał na posag dla swoich równie licznych córek. Rąk do pracy było w bród. Chleba natomiast nie było dosyć dla wszystkich i z trudem wiązali koniec z końcem. Na prośbę swej żony, mężczyzna zgodził się zatrzymać chłopca w domu, dopóki ten nie będzie dość duży by wyruszyć w drogę i znaleźć gdzieś miejsce dla siebie. Świat był wtedy przestronny i pusty, ludzie mnożyli się szybko, lecz wciąż pozostawało wiele ziem, które można było uprawiać i dzikich zwierząt, na które można było tam polować.
Chłopcu nadano imię Symeon. Szybko dorastał. Całe dnie spędzał na wędrówkach po okolicy, do domu wracał jedynie na noc. Polował odkąd skończył 6 lat, zakładał wnyki na króliki i lisy. Starał się być pożyteczny, żywić samodzielnie i nie wchodzić nikomu w drogę. Obserwował świat, ale najbardziej lubił przesiadywać na najwyższym ze wzgórz i przyglądać lśniącym w oddali wieżom Tibor, najwspanialszego z miast.
Kiedy skończył 12 lat spakował swój niewielki dobytek, kilka ulubionych pamiątek z wypraw, trochę wędzonego mięsa i ruszył do miasta w poszukiwaniu pracy. Nie chciał być rolnikiem, jak jego rodzice. Któregoś dnia usłyszał od przejezdnego kupca, że elfy w mieście zatrudniają ludzi jako pomocników, którzy wykonują za nich prace ciężkie i nużące, na które elfy nie chcą marnować ani swych sił, ani swojej magii.
Zatrudnił się Symeon w kuźni u mistrza Aegisa, który zajmował się ujarzmianiem metalu. Był w tej dziedzinie niezrównany, potrafił nadać żelazu, srebru czy miedzi najwymyślniejszą formę. Najbardziej znane były jego złote drzewa, które stały w równych odstępach wzdłuż głównej ulicy Tibor. Każda gałązka i każdy płatek wyglądał jak prawdziwy. Lekkie, delikatne listki cicho szeleściły poruszane wiatrem, wygrywając w ten sposób niezwykłe melodie.
Jednak wszystkie te cuda okupione były potem wielu ludzi, dmiących dzień i noc w miechy i podsycający ogień w elfiej kuźni. Symeon był jednym z nich i coraz częściej zastanawiał się, dlaczego los jest taki niesprawiedliwy.
Dlaczego ludzie muszą tak ciężko pracować na każdy kawałek chleba, dlaczego nie mogą żywić się pięknem i zachwytem, jak elfy. Dlaczego nie mają na to czasu, dlaczego muszą spędzać swe życie w trudzie i znoju. Przecież świat mógłby być lepiej ułożonym. Dlaczego Bóg nie stworzył istot, które tak jak elfy kochają piękno, kochałyby ciężką prace?
W umyśle Symeona zrodził się plan, wizja, której poświęcać zaczął każdą wolną chwilę. W sekrecie przed mistrzem Aegisem zaczął budować mechanicznego człowieka. Spędził na tym rok, potem drugi, a potem przestał liczyć. Kiedy ukończył swoje dzieło jego skronie były lekko oprószone siwizną. Załadował dzieło swych rąk na wynajęty wóz, pożegnał się z mistrzem Aegisem i ruszył w kierunku gór.
Przez wszystkie lata swej pracy Symeon rozmyślał nad tym, jak mechanicznego człowieka ożywić. Przyglądał się machinom, które budowali inni ludzie. Oglądał wiatraki, w których śmigła plątały się powietrzne żywiołaki. Oglądał młyny, których koła napędzały żywiołaki wody. Wiedział, że tylko żywiołak będzie w stanie uruchomić zbudowane przez niego mechanizm. Miał całe lata na zadumę, aż w końcu przygotował podstęp, który miał zapewnić mu sukces. Wywiózł swoje dzieło w wysokie góry, na lodowiec, gdzie leży wieczny śnieg. Znalazł lodową jaskinię. Na jej środku ustawił mechanicznego człowieka, otworzył jego brzuch i we wnętrznościach przygotował palenisko. Potem wrócił w stronę miasta, rozstawiając po drodze niewielkie ogniska. Im bliżej było mu do Tibor, tym mniej chrustu i drewna przygotowywał. Najmniejsze ułożył tuż za drzwiami kuźni Aegisa. Rozpalił płomień i po cichu wszedł do budynku i udał się do najpilniej strzeżonego miejsca. Obłożonego kratami paleniska, w którym uwięziony był żywiołak ognia, któremu Aegis nadał imię Firenzo. Z kieszeni wyjął jeden z dwóch przedmiotów, które ukradł swojemu pracodawcy: platynowy klucz do wrót paleniska. Ostrożnie otworzył ciężkie wrota. Firenzo nie zastanawiał się długo. Wyskoczył ciągnąc za sobą ognisty płomień, pędząc prosto w stronę otwartych drzwi, jak najdalej od kuźni. Symeon pognał za nim. Nie widział, jak długo Aegis więził żywiołaka. Był natomiast pewien, że istota popędzi w kierunku nowego źródła ognia, aby radować się wolnością i nacieszyć odzyskaną domeną. Schwycił lejce, dosiadł rumaka i popędził w stronę następnego stosu, który zawczasu przygotował.
Tymczasem Firenzo tańczył w ogniu, szczęśliwy, upojony wolnością. A kiedy ogień dogasł, powiódł wzrokiem aż dostrzegł kolejny. I śmignął w jego stronę, by znów rzucić się w magiczne tany. I tak minęła cała noc. Symeon gnał w stronę lodowca podpalając kolejne ogniska, a Firenzo w szalonym tańcu przemieszczał się prowadzony jak po sznurku, prosto w zastawioną na niego pułapkę. W końcu dotarł do lodowej jaskini. Symeon czekał tam na niego w ukryciu. Żywiołak zobaczył ostatni z ogni: ten, który palił się we wnętrznościach stojącej tam machiny. Człowiek pociągnął za łańcuch pułapki, którą zbudował. Rozległ się huk i rumor, tam gdzie jeszcze przed chwilą było wejście do jaskini jeden po drugim spadały lodowe głazy. Jaskinia została odcięta od świata. Firenzo zorientował się, że grozi mu niebezpieczeństwo. Podjął jedyną słuszną decyzję: zmienił się w czysty ogień i wskoczył do najbliższego źródła ognia, wypełniając sobą wnętrzności maszyny. Symeon tylko na to czekał, Wyjął drugi przedmiot, który skradł z kuźni swojego mistrza. Było to magiczne pudełko z zaklętą w środku melodią. Symeon podejrzał kiedyś elfa i nauczył się je obsługiwać. Z boku rzeźbionego puzderka sterczał kluczyk, który należało kilkakrotnie przekręcić, aż do oporu. Kiedy się go puściło, z wnętrza płynęła magiczna melodia, pod wpływem której dowolny metal zmieniał swoją strukturę, scalał nie topiąc się, ale nie rozgrzewając. Symeon zamknął brzuch żelaznego człowieka i do krawędzi otworu przytknął artefakt. Muzyczka płynęła cicho, a metal w jej pobliży zaczął tańczyć i delikatnie wibrować. Po chwili brzuch machiny był gładki, a po otworze nie było śladu. Ogień i życie, którym kiedyś był Firenzo, rozpłynęło się po metalowym ciele. Otworzyły się oczy maszyny.
- Kim jestem?
- Jesteś Golemem, pierwszym ze swego rodu. – odparł Symeon ze łzami w oczach.
- Kim ty jesteś?
- Jestem człowiekiem, twoim stwórcą. Nadaję ci imię Shem. Od tej pory będziesz mi posłuszny i oto co ci rozkazuję, tak jak rozkażę każdemu innemu spośród twoich, kiedy sprowadzę ich na świat:
Golem nie może skrzywdzić człowieka, ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy. Golem musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z Pierwszym Prawem. Golem musi chronić sam siebie, jeśli tylko nie stoi to w sprzeczności z Pierwszym lub Drugim Prawem.
- Tak się stanie – rzekł Shem. - Co dalej mam czynić?
- Odrzuć te lodowe bloki i otwórz nam drogę na zewnątrz.
I golem zabrał się do pracy. Ogień krążył w jego metalowych trzewiach, a im szybciej pracował, tym szybciej krążył. Golem pracował. Był zadowolony. Kiedy skończył, poczuł się spełniony. Spodobało mu się to uczucie, ale odczuwał niepokój stojąc bezużytecznie. Jakiś głos wewnątrz niego domagał się ruchu.
- Co dalej mam uczynić?
- Pójdź za mną - odparł Symeon. - Razem uczynimy następnych, na twoje podobieństwo.