Dlaczego zdecydowaliśmy się wrócić?
Zaczęło się niewinnie.
Któregoś dnia okazało się, że od dawna planowany larp potterowy by Liveform zostanie zorganizowany w kooperacji z Duńczykami i będzie kosztował milion monet. Zanim na grupie larp poland zdążył się zrobić z tej okazji porządny hejt, sprzedały się na ów larp bilety. Wszystkie, w dwa dni. Prace ruszyły pełną parą i kilka tygodni później o zamku Czocha i larpowaniu w Polsce na poziomie „pro” usłyszał cały świat. CoW, zwany pieszczotliwie Krową, przetoczył się walcem przez media.
Potem zrobiło się jeszcze ciekawiej, bo reedycja i rerun pobiły rekordy w czasie sprzedaży biletów na cokolwiek. Trolle zamieszkujące na larp poland bardzo szybko wytłumaczyły sobie rzeczywistość, twierdząc że te gry i tak nie są dla przeciętnych larpowców z PL i tylko zgniły Zachód ma hajs na coś takiego. Teza ta żyła zaskakująco krótko. Czacha, Zioło i Flap wbili jej nóż w plecy organizując na zamku Moszna larp Witcher School w podobnej cenie. Po polsku. I ten wstrętny, podły larp też się sprzedał.
Budowana przez dekady i z mozołem konstrukcja myślowa legła w gruzach.
Okazało się, że w Polsce jest miejsce nie tylko na larpy ze sznurka i kartek w kratkę z napisem „rezydencja arcyksięcia”. Mniej więcej w tym samym czasie odbyła się kolejna edycja festiwalu Replay, a Oldtown zaprezentował urywający 4 litery trailer. W języku language. O imprezę postapo w Polsce zaczęli na fejsbuku dopytywać gracze ze Skandynawii poznani jesienią na Krowie.
To wszystko docierało do nas jak przez mgłę, ponieważ pochłaniał nas wtedy BlackBox. W sumie udało nam się w trakcie 11 spotkań poprowadzić 23 gry, co było równie satysfakcjonujące co męczące.
Do tego wszystkiego warto dodać, że na lutowym Knudepunkcie w Danii największe tuzy nordyckiego larpingu na widok koszulek z napisem „I larped in Poland before it was cool” dopytywali się grzecznie, czy też mogą taką dostać, bo w sumie prowadzili kiedyś larpa na Coperniconie…
Miało być spokojnie. Mieliśmy odpocząć. Przygotować się do gry głównej na Dreamhaven, w której chcieliśmy wziąć udział w charakterze graczy. Najwyraźniej mówiliśmy o tym zbyt głośno, bo los zupełnie nas nie posłuchał. Wizja larpowej emerytury w postaci cichej dłubaniny przy BlackBoxie pękła jak dziecięcy balonik w zetknięciu z pożogą zmian.
To jednak nie wszystko, zatem niech nastąpi chwila szczerości po raz drugi. Jest takie chińskie przysłowie: „znajdź pracę, która będzie twoją pasją, a już nigdy w życiu nie będziesz musiał pracować”. Nadchodzi w życiu taki moment, w którym człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę z nieuchronności upływu czasu. Spoglądając na świat co rusz widać gdzieś neon o treści „jest później niż myślisz”. Dojrzałość nie musi oczywiście oznaczać porzucenia swojego ukochanego hobby.
Tak naprawdę nasze pasje to coś na czym znamy się najlepiej na świecie. Uczymy się, ćwiczymy, próbujemy, działamy - bo chcemy. Mamy w sobie tą najprawdziwszą i najszczerszą chęć do nauki i zgłębiania tematu, który nas kręci. W którymś momencie nie sposób jednak uciec przed wyborem dalszej drogi. Zasadniczo, opcje są trzy. Można:
a) ograniczyć czas i pieniądze wydawane na realizację naszej pasji, aby zająć się czymś „poważnym” (czy. dochodowym) i zacząć realizować inne życiowe cele;
b) raczej być niż mieć i zrezygnować z marzeń o materialistycznym charakterze;
c) sprawdzić, czy pasja może stać się sposobem na życie.
Bez dalszego wgłębiania się w temat. Widząc co dzieje się w larpowym światku, zdecydowaliśmy się wypróbować ostatnią z nich. To był ostateczny argument za podjęciem decyzji na „tak”.